sobota, 19 października 2013

kilka powodów dla których nie lubię dużych miast

Zrozumiałam, że chcę to opisać. Chociaż taki krótki fragment. Wiem, że jest to dla mnie w pewien sposób ważne, bo będę wspominać tę wyprawę jako jedną z tych, których nie da się powtórzyć ; ) Nie będę wrzucać szalenie dużej ilości zdjęć, gdyż 1/ mój aparat był, jest lekko uszkodzony, 2/chyba byłam już zmęczona syndromem chińczyka po 2,5 miesiącach w Hiszpanii. Zresztą, cały czas starałam się skupić na tym, żeby nie zgubić siebie, ani żadnych rzeczy. Zaczęło się od lądowania, szukania jak najtańszego środka transportu aby dotrzeć z lotniska do centrum, a następnie na Barcelonetę, gdzie znajdowało się mieszkanie mojego couchsurfera. Pani w punkcie info podpowiedziała, że najlepiej wykupić kartę 2-dniową za 10 euro i mieć spokój. Szkoda mi było kasy. Pociągiem miałam dotrzeć na Passeig de Gracia gdzie nad głowami masy turystów zobaczyłam to:

Casa Balló y Casa Amatller. Coś co jest jedną z wizytówek Barcelony , miałam powiedzieć 'do później, albo wcale' i  ruszyć w poszukiwaniu kolejnej linii metra.
Nawet zastanawiałam się ile kosztuje wstęp i było to 13 czy 17 euro dla studentów. Kiedy podliczyłam swoje oszczędności, zamiast 100 euro, które planowałam mieć przez wyjazdem miałam 60, bo musiałam jeszcze opłacić bagaż, który został przetransportowany z Sevilli do Ostrowca jakimś busem. Miałam zatem jakieś 25 euro na Barcelonę i 35 na Londyn, dwa prawdopodobnie najdroższe miasta Europy. Okazało się, że pieniądze poszły na bilety autobusowe z lotniska i z powrotem, na komunikację miejską i ciastka, które tamtego dnia były obiadem. Także mogłam sobie popatrzeć na wnętrze przez powyższe okna.
A to już zdjęcie jednej z ulic Barcelonety, w trakcie poszukiwań. Miałam mały problem. W tak wielkim mieście jak Barcelona jednak trudno złapać sieć Wi-fi. Pytałam ludzi na ulicy, wskazywali Burger Kinga, w którym również  brak sygnału. Ale byłam ja z wypchanym po brzegi plecakiem w podkoszulku, swetrze i kurtce przeciwdeszczowej z mapą. I był też trzydziestostopniowy gorąc :> Był też pan, który pomógł mi znaleźć to miejsce na mapie.
Barceloneta, tu już spacer z couchsurferami, gdzieś w pobliżu morza.
BAMBI, czyli najbardziej przytulański zwierz w mieszkaniu mojego coucsurfera Ecuarda, Peruwiańczyka, który mieszka ze swoją dziewczyną pochodzenia polskiego, właściwie, jej mama jest Polką, a tata Niemcem. Nic mnie już nie zdziwi...

W drodze do parku Guell. Ktoś tu jest bardzo leniwy : >

To właśnie ona, której imienia nie pamiętam. O jak wstyd.


Najważniejsze to mieć dom :]

Wszystkie kolory Barcelony.

Widok z parku.
Kolejny dzień. Wychodzę z mieszkania, moim celem jest przedostanie się do granatowej linii metra i przystanku Muntaner, gdzie miałam się spotkać z kolejnym couchsurferem. Marek skończył architekturę wnętrz na ASP w Warszawie, obecnie mieszka i pracuje w Barcelonie. Stwierdziłam, że będzie w stanie pokazać mi kilka ciekawych miejsc, bo zdecydowaną większość dnia poprzedniego spędziłam z moimi couchsurferami na plaży nudystów :o
Zdjęcie powyżej przedstawia jedną z uliczek wciąż na Barcelonecie. Planowałam zrobić tylko kilka zdjęć i uciec, ale po kilku sekundach starszy pan nakazał przyłączyć się do grillowania i spróbować ryby. Z racji tego, że lubię jedzenie nie byłam w stanie odmówić : ) Wieczorami na tych ulicach piją, tańczą salsę w środku nocy, najmilej.
Stacje metra. Zwykle przepełniona ludźmi, acz popołudniami, szczególnie niedzielnymi, można je zastać zupełnie puste. 

W cale nie wygodnie, panie Mies.
Chyba nie przypomnę sobie gdzie to jest dokładnie, aczkolwiek gdzieś blisko Plaza Catalunya i Museum of Contemporary Art R. Meyera.

Lotnisko, jeszcze Barcelona, ok. 6 rano, jaki on  u ro czy!

Londyn, tu już biegnę w stronę mieszka mojego kolejnego couchsurfera Victora z Brazylii z myślą, że mam zaledwie pół godziny aby dotrzeć do dość odległego celu. Po drodze tłukę kolano, co by było weselej przed szpitalem. Potem okazuje się, że nie przestawiłam czasu i miałam jedną godzinę gratis  :-)

Monety świata, Indie, Brazylia, Islandia, Argentyna, Ukraina i coś jeszcze.

Sama nie wiedziałam na początku czy to miasto mnie przeraża, czy fascynuje..może wszystko na raz. Jeśli jesteś pierwszy raz sam w takim mieście, nie znasz nikogo, a jeszcze niech będzie tak, że nie ufasz ludziom bo się ich boisz, Londyn  może cię zjeść. Może okazać się, że dżungla miejska jest bardziej przerażająca od prawdziwej dżungli. Ja postanowiłam poznawać ludzi i przestać myśleć choć przez te 5 dni kategoriami 'jestem sama'. Rozejrzałam się dookoła, widziałam tłumy i powiedziałam sobie: no patrz, nie jesteś sama, oni wszyscy mówią przeważnie zrozumiałym językiem, nawet jeśli to dżungla, to nie ma tu pająków. Weź zaufaj.
Aczkolwiek tu już budynki, które straszą, przynajmniej mnie.
Lloyd's[1]

[2]

[3]

Swiss Re Tower (Ogórek)






Nie wiem dlaczego tak bardzo lubię to zdjęcie, ale bardzo lubię.

Matilda.



Sherlock Holmes museum, kolejne z miejsc które można było odwiedzić za darmo. Londyn, ogólnie rzecz biorąc, jest cholernie drogi, a jednak wstęp do większości muzeów w tym mieście jest bezpłatny.

Ja i Maria z Białorusi. Kolejna osoba z coucha, mimo moich wielkich chęci nie miałam jak dotrzeć do jej mieszkania :-) Stąd moje dalsze perypetie, poszukiwania internetu i gniazdek, odkrywanie gniazdek, ale nie tych co trzeba, bo zapomniałam, że tam mają inne. Odcięcie od świata = bez telefonu, komputera, internetu, podłogi do spania. Mimo wszystko udało mi się tej nocy  nie być bezdomną, nie spać w namiocie, ani na lotnisku. Tak sobie myślę, że ktoś ma niezłą harówę jak nade mną czuwa ; )
Maria pokazała mi kilka dobrych miejsc.


Tu meble z marmuru, łaa

Tęcza cza cza cza

m&ms

małe klocki

tu już duże

[2]
[3]


Widok z Tower Bridge na Tower Hill

Skrzyżowanie Victoria Street, King William St., Princes St., Cornchill, Lombard St. a tak: Mansion House, Royal Exchange, Bank of England & Museum

Royal Exchange i ręka Boga

Pani czyści niebieski pień

Wnętrze Katedry Świętego Pawła i widok na część restauracyjną w podziemiach.

Millenium Bridge

Tate Modern [1]

[2]

[3]

[4]

Lublin[1]. To jak bardzo dobrze było mi już tam być. Mimo 'mrozu', mimo tak szybkich dużych zmian. POLSKA, mieszkam w Polsce, popo ro po. I było sto lat dla Pachy, nawet kameralna impreza urodzinowa, chyba się cieszyła : )

[2] Tyle szumu w głowie, niepokoi, a jednak wszystko zgasło z przyjazdem. Spokój i myśl, żeby już być w domu, albo w górach.