czwartek, 15 listopada 2012

there's a place where you are goin, you ain't never been before

14. 11
Chyba pierwszy raz odważyłam się wybrać w wędrówkę po górkach sama. Zawsze chciałam spróbować, ale były jakieś takie obawy i brak okazji. W tym przypadku mam dookoła uniwersytetu wzgórza wszęędzie więc w przerwie miedzy zajęciami z projektowania, a tureckim podjęłam wyzwanie.
To brzmi jak syndrom runawaye, włóczykij wita, ale zapewniam, że resztę mojego czasu przeważnie spędzam z ludźmi, od których nie da i nie che się uciec. Spacer był czymś w rodzaju restartu i odpoczynku. Połowę drogi upłynęło mi z myślą, że słyszę głosy, dziki, wilki, niedźwiedzie i coś mnie zje po drodze, a drugą połowę z podjaraniem chcąc zatrzymać przy sobie te widoki najdłużej jak się da.

nie nie nie, tę drogę naokoło tylko mijałam idąc ekstra skrótami po kamieniach i przez krzewy czegoś kującego, pozdro Ola










a tu widać kawałek mojej uczelni - wschodni kampus ( doğu )


Uwaga, pogoda ma się utrzymać do poniedziałku <3

Po powrocie była intensywna drzemka 15 minutowa i gotowanie - naleśniki ze szpinakiem, czosnkiem, tutejszym białym serem, joghurtem- bo nie mają śmietany. Nauczyłam Andreę robić naleśniki, jestem superbohaterem :]

Środy należą do filmów. wczoraj oglądaliśmy Silent Hill, gdyby nie nasze tłumaczenia, komentarze, czekerdeki byłoby słaabo :]
_____________________

Dziś mi się nie chce ruszać z łóżka. idę na malarstwo, potem może jakaś aktywność fizyczna, dalej niech dzień się sam tworzy.
Z tego miejsca życzę dobrego listopada, bez deprechy, melancholii, róbcie wiele rzeczy które lubicie i nie zastanawiajcie się "po co to, na co, a czy to komu potrzebne". :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz